Każdy właściciel psa prędzej czy później mierzy się z potrzebą zostawienia pupila samego w domu. Taka sytuacja z oczywistych względów nie jest łatwa ani dla nas, ani dla zwierzaka. By odpowiednio przygotować psa na taką okoliczność, należy właściwie wprowadzić i przećwiczyć z nim zostawanie samemu. Jak to zrobić? Z przykrością odpowiadam: nie znam niezawodnej recepty. Mogę natomiast opowiedzieć Wam, jak to wyglądało u nas i jakie rzeczy dzisiaj zrobiłabym inaczej. Dlatego potraktujcie dzisiejszy wpis jako materiał do refleksji nad tym, czego lepiej unikać, oraz do uczenia się na cudzych błędach.
Nie róbcie tego w domu!
Jak się za chwilę przekonacie, nie wykazaliśmy się wzorowym rozsądkiem, wprowadzając psa do naszego życia. Na naszą obronę mam jednak to, że sytuacja nieoczekiwanie zmieniła się od momentu, w którym zarezerwowaliśmy psa, do chwili jego przyjazdu. Gdy ustalaliśmy, kiedy Beryl ma do nas trafić, byłam przekonana, że po jego odbiorze będę mieć jeszcze dwa tygodnie wakacji, które przeznaczę na stopniowe przyzwyczajanie go do samotności. Po drodze jednak okazało się, że będę musiała pracować. W rezultacie przywieźliśmy Beryla do domu w sobotę w ciągu dnia, a już w poniedziałek oboje mieliśmy wyjść do pracy. Kiedy to teraz piszę, naprawdę mocno pukam się w czoło…
Mój plan na to, by przez dwa tygodnie powoli ćwiczyć z Berylem zostawanie, legł w gruzach. Prawda jest taka, że przez zmianę sytuacji nie mieliśmy w zasadzie żadnej szansy, by cokolwiek mu utrwalić. Szczęście w nieszczęściu, że Bartek wówczas tak funkcjonował zawodowo, że przez pierwsze tygodnie mógł być w domu u szczeniaka co dwie-trzy godziny. Mimo to muszę przyznać szczerze: żałowałam, że nie wynegocjowaliśmy zmiany terminu odbioru psa. Gdy Beryl do nas przyjechał, jeszcze studiowałam. Dużo łatwiej byłoby mi zarządzić czasem po rozpoczęciu roku akademickiego, gdybym miała tylko zajęcia na uczelni zamiast regularnej pracy po osiem godzin dziennie. Myślę, że przesunięcie daty o dwa tygodnie byłoby dużo lepszym rozwiązaniem. Dlatego powiadam Wam: jeśli planujecie odbiór szczeniaka, nie bierzcie ze mnie przykładu i zorganizujcie to tak, byście mogli przez pierwsze jego dni w nowym domu poświęcić mu czas i uwagę. Takie rozwiązanie na pewno ułatwi Wam naukę spokojnego zostawania samemu.
Na klatę!
Choć dzisiaj widzę, z jakiego powodu nasza sytuacja była dla Beryla niekorzystna, wówczas się na nią zgodziłam. Nie pozostało więc nic innego, jak zmierzyć się z wyzwaniem, które sami przed sobą postawiliśmy. Całą niedzielę poświęciłam na krótkie ćwiczenia zostawania. Zamykałam się łazience, by wyżeł choć chwilę pobył sam, a pod koniec dnia postanowiłam wyjść na 15 minut do sklepu. I wtedy się zaczęło… Gdy wychodziłam, pies wył. Gdy wracałam, nadal wył tak samo. Jednak… kiedy zobaczył, że wchodzę do domu, nieco się jakby zdziwił, ucichł i pokornie wrócił na swoje miejsce, choć nie wydałam żadnego dźwięku. Noc przespaliśmy spokojnie.
Nastał poniedziałek, a wraz z nim pierwsze wyjście właścicieli do pracy. Pamiętam, jaka byłam na siebie wściekła, że zafundowałam szczeniakowi takie wątpliwe atrakcje. Byłam też przerażona, bo pamiętałam lamentujący ton, którym wyśpiewywał arie podczas mojej krótkiej nieobecności poprzedniego dnia. Bartek miał wyjść po mnie, a potem przez cały dzień co dwie godziny być u szczeniaka, by zabrać go na spacer i chwilę z nim pobyć. Szczerze mówiąc, cieszę się, że to nie ja zamykałam dom tamtego dnia. Moje emocje na pewno udzieliłyby się małemu Berylowi i tylko pogorszyły sprawę. Bartek natomiast, z właściwym sobie stoickim spokojem, włączył młodemu Stare Dobre Małżeństwo, wyszedł przy akompaniamencie kilku szczeknięć i wrócił za dwie godziny do… całkowitej ciszy.
Gdy Beryl do nas trafił, mieszkaliśmy w wynajmowanej kawalerce w niskim bloku. Klatkę sprzątała tam bardzo sympatyczna pani, która – chcąc nie chcąc – bardzo przyczyniła się do zwiększenia naszego spokoju ducha. Spotkałam ją kiedyś, gdy wyżeł był u nas dopiero kilkanaście dni, i zagadnęłam, czy słychać go w ciągu dnia. Kobieta z uśmiechem odpowiedziała: „to macie państwo psa?”. Okazało się, że jakimś cudem muzyka i regularne odwiedziny Bartka wystarczyły Berylowi, by w ciągu kilku dni przyzwyczaić się do sytuacji. Od tamtego momentu nigdy nie hałasował w domu.
Mądra Polka po szkodzie
Skoro wysłuchaliście już mojej publicznej spowiedzi :), czas napisać, co dzisiaj zrobiłabym inaczej. Przede wszystkim, jak wspomniałam na początku wpisu, zaplanowałabym odbiór psa w miarę możliwości na czas urlopu. Przez pierwsze dni nie wychodziłabym w ogóle i pozwoliła szczeniakowi choć trochę przyzwyczaić się do mnie i mieszkania. Zostawanie samemu ćwiczyłabym stopniowo: od zamykania się w innym pokoju, przez wyjścia na klatkę dosłownie na chwilę, wydłużane nieznacznie nieobecności, aż po długie pobyty poza domem. Od razu zaczęłabym też długofalowo wprowadzać klatkę kennelową. Co prawda Beryl na początku miał w domu rozstawiany kojec, ale w zasadzie w ogóle nie przyłożyłam się do budowania pozytywnych skojarzeń. Młody szybko nauczył się z niego wychodzić, więc ostatecznie go usunęliśmy.
Położyłabym też dużo większy nacisk na zmęczenie szczeniaka umysłowo, nie fizycznie. Przez długi czas żyłam w przeświadczeniu, że spokojne zostawanie wymaga długich spacerów przed pracą, wypełnionych po brzegi bodźcami. W rezultacie napędzałam błędne koło. Młody miał coraz lepszą kondycję i coraz większe wymagania, a ja coraz bardziej starałam się je spełnić. Nierozsądnie dozowane bodźce sprawiały, że się nakręcał i stresował, co potem rozładowywał w domu, niszcząc rzeczy. Dziś postawiłabym na mądrze zaplanowane zabawy węchowe, równowagę między aktywnością i spokojem oraz wzmacnianie odpoczywania.
Łut szczęścia
Biorąc pod uwagę okoliczności, los naprawdę potraktował nas wyjątkowo łaskawie. Beryl mógł nabawić się niezłego stracha, a my zmagać się z dużo większymi problemami. Myślę dziś również o tym, że, jak wspomniałam, Rudy dość długo i regularnie niszczył w domu. Obgryzał meble, ściągał rzeczy z parapetu, gryzł ubrania… Nie mam pewności, ile było w tym zwykłej nudy, a ile lęku. Cudem uniknęliśmy problemów z sąsiadami i niekończących się koncertów. Skończyło się na odkupieniu drewnianego łóżka do wynajmowanego mieszkania. Beryl wyszedł ze swoich niszczycielskich zapędów bez szwanku. Nieźli z nas farciarze!
Uff, to był trudny wpis. Nikt chyba nie lubi przyznawać się do swoich niedociągnięć, jednak to z nich wyciąga się najlepsze wnioski. Dziś wiem, że przed przyjazdem Beryla zdecydowanie za mało czytałam i sprawdzałam. Na szczęście po drodze poszłam po rozum do głowy i zaczęłam pytać mądrzejszych ode mnie ludzi, co robić. I takim przesłaniem chciałabym zakończyć dzisiejszy tekst: jeśli macie wątpliwości albo trudności, nie czekajcie – poproście o pomoc. Zostawanie w domu może być dla psa stresujące, dlatego zadbajmy o jego komfort. Niech samotność będzie tak spokojna, jak tylko się da!