Dzisiejszy post jest bardzo na czasie, bo weekend spędzam nad polskim morzem, w rodzinnym mieście… bez psa. A jak to jest, gdy nie ma psa? I dlaczego czasem go nie ma? Czy warto zabierać cztery łapy absolutnie wszędzie? O tym i kilku innych rzeczach przeczytacie niżej.
Wspólne wyjazdy i co się w nich liczy
Wakacje i urlopy z psiakiem u boku są kuszącą wizją, a niejednokrotnie dają szansę na przeżycie wspaniałych przygód. Wędrówki po górach, spacery ciągnącą się po horyzont plażą, niuszenie w całkiem nowym lesie czy pobyty w psiolubnych hotelach – to wszystko piękne perspektywy. Generalnie uważam, że Polska jest daleko w tyle, jeśli chodzi o psiolubność, więc każdy przejaw rosnącej otwartości na cztery łapy u boku człowieka to promyk słońca na pochmurnym niebie.
ALE.
Żeby taki wyjazd się udał, muszą być spełnione pewne warunki. Oczywiście wszystko to, co poniżej napiszę, to moja subiektywna ocena sytuacji, oparta na znajomości charakteru mojego psa. Myślę jednak, że spora część poniższych aspektów stosuje się do wielu innych psiaków. Po pierwsze więc psi wyjazd musi być naprawdę PSI, żeby wszyscy czuli się na nim dobrze. Musimy wybrać dobre, sprawdzone miejsce, gdzie zarówno my, jak i nasze zwierzę będziemy czuli się jak w domu. Musimy mieć tak zorganizowany czas, żebyśmy odpowiednio dużo mogli go poświęcić psu – żadna to przyjemność pojechać na wakacje i zostawić psa na osiem godzin w pokoju, zresztą nie o to chyba w wyjazdach z psem chodzi. Najlepiej wybrać takie miejsce, gdzie wszystkie atrakcje dla czworonogów – długie trasy spacerowe, wodę dla pływaków, spokój i ciszę na odpoczynek i tak dalej – będziemy mieli pod ręką. Najważniejsze w tym wszystkim jest według mnie samopoczucie naszego czworonoga. I tutaj przechodzimy do meritum.
Dlaczego nie wszędzie jeżdżę z psem?
Mój pies nie najlepiej czuje się w nieznanych mu miejscach, wśród nieznanych zapachów oraz z nieznanymi mu psami, które biegają zbyt blisko jego strefy komfortu. 🙂 Nie wyobrażam sobie też wsiąść z nim do pociągu – komunikacją miejską się poruszał, ale pociągami nigdy nie jeździliśmy i wiem, że byłoby mu trudno. Dołóżcie do tego fakt, że najmniejszy bodziec potrafi go silnie pobudzić, i już mamy przepis na męczarnię, a nie na spokojny odpoczynek. Ani ja nie wypoczęłabym, martwiąc się ciągle, czy nie wskoczy na kanapę lub stół w knajpie (to się serio kiedyś wydarzyło!) albo czy nie zepnie się z jakimś innym psem, ani on nie mógłby się naprawdę zrelaksować. Wiem też, że w życiu nie zostałby spokojnie w obcym miejscu – poza tym, jak napisałam wyżej, nie o to chodzi, by psa zabrać ze sobą na wakacje i zostawić w hotelowym pokoju. Poza tym są momenty, kiedy i ja chcę zwyczajnie odpocząć – tak przez duże O, od wszystkiego, również od porannego wstawania z psem. Wyrodna matka, co? 😉
Oczywiście to, że nie wszędzie Beryl jeździ ze mną oraz że chcę odsapnąć, nie oznacza, że mi go nie brakuje. Spytajcie Bartka – on najlepiej wie, że praktycznie każdy wyjazd bez psa, który do tej pory sobie zafundowaliśmy, rozpoczynał się stresem, czasami płaczem, a przede wszystkim milionem myśli o tym, jak futro (choć w przypadku krótkiej sierści Beryla to chyba określenie na wyrost… :D) poradzi sobie bez naszego towarzystwa. Tak, bardzo brakuje mi psa, gdy go gdzieś zostawiamy. Jednak górę bierze rozsądek i świadomość, że nie zawsze jeździmy w miejsca, gdzie na pewno będzie co zrobić z psem, a najczęściej wręcz planujemy wyjazdy tak, żeby jak najwięcej zrobić, zobaczyć, zwiedzić – takie wycieczki oznaczają absolutny brak czasu na spacery z psem i poświęcanie mu należytej uwagi. No dobrze, ale jeśli wyjeżdżam sama, to co z psem?
To zależy od sytuacji. Teraz na przykład siedzę przy ślicznym stole mojej mamy, nakrytym kwiecistym obrusem, a Beryl zapewne leży z Bartkiem na łóżku albo spaceruje z nim po łąkach. Gdy jedno z nas wyjeżdża, a drugie zostaje na miejscu, sprawa jest prosta. Natomiast gdy wyjeżdżamy oboje, wtedy albo zostawiamy psa pod opieką kogoś dobrze mu znanego, albo – i to jest częstsza opcja – powierzamy go opiece sprawdzonego hoteliku. W kwestii miejsc, w których można bez obaw zostawić sierściucha na czas wyjazdu, moje serce absolutnie podbił hotelik domowy Pieskie Życie. Prowadząca go Inga jest ciepłą, otwartą osobą, która obchodzi się z psiakami w tym samym duchu, w jakim ja pracowałam z Rudym na zajęciach behawiorystycznych. Wiem doskonale, że Inga weźmie pod uwagę każdą preferencję psa, że nie pozwoli na niekontrolowane kontakty zwierzaków, które niekoniecznie się ze sobą dogadają, i że pies będzie miał u niej po prostu jak pączek w maśle.
Podsumowując: absolutnie NIE jestem przeciwnikiem wyjazdów z psami. Uważam po prostu, że muszą być dobrze przemyślane i zaplanowane, a pies musi być w nich priorytetem. Ponadto jeśli wiemy, że psiak źle znosi podróże czy nieznane miejsca, to nic na siłę. 🙂
A Wy? Zawsze wyjeżdżacie z psiakami czy zdarza Wam się je zostawiać? Opowiedzcie. 🙂
Łapa!
Beryl i spółka