Poniedziałek.
Właśnie skończył się weekend pełen wrażeń. Biegaliście po łąkach i tropiliście w lasach. Masz nadzieję, że twój wyżeł jest zmęczony i wyśpisz się spokojnie przed powrotem do pracy. Nic bardziej mylnego. Najpóźniej o siódmej budzi cię uczucie, że ktoś ci się przygląda… Nie mylisz się. Wyżeł wisi nad tobą jak wyrzut sumienia i już czujesz, że bez porządnego spaceru się nie obędzie.
Wtorek.
Wstajesz i wychodzisz z psem. Od dłuższego czasu pilnie pracujecie nad przywołaniem, ale jeszcze nie zrobiliście go na sto procent – zresztą czy cokolwiek kiedykolwiek jest na sto procent? Idziesz łąką, wyżeł jest spokojny. Myślisz sobie: „puszczę go, niech pochodzi swobodnie”.
W tym momencie sprzed nosa psa wyskakuje kuropatwa. Albo bażant. Czasem wystarczy gołąb. Są dwie opcje. Pierwsza: wasze szkolenie daje rezultaty i wyżeł waruje na gwizdek. Druga: okazuje się, że (jak wyżej) nic nie jest na sto procent. Pies radośnie kica przez wysokie trawy, a ty robisz z siebie debila na drugim końcu pola i wydajesz wszystkie znane ci dźwięki, które mogą go zainteresować. W zależności od tego, która opcja przypadnie ci w udziale, idziesz dalej z dumą albo dziękujesz niebiosom, gdy pies w końcu wraca.
Środa.
Wyżeł postanawia zwymiotować tuż przed twoim wyjściem do pracy. Twój umysł jest już zaprogramowany na okoliczność takich sytuacji. Skanujesz wszystkie scenariusze: zjadł coś ostatnio na spacerze? Nażarł się trawy? Cholera, a może miał kleszcza? Czy tabletkę dostał na czas? Brać urlop na żądanie?
Podczas spaceru pies załatwia się normalnie i trochę się uspokajasz. Wychodzisz do pracy, a po drodze piszesz do weterynarza na Facebooku. Wysyłasz też SMS. A potem dzwonisz – na wszelki wypadek. W pracy przez osiem godzin siedzisz jak na szpilkach, po czym pędzisz do domu sprawdzić, jak czuje się wyżeł. Wita cię radośnie merdający ogon. Uff, nie było już więcej pawi niewyjaśnionego pochodzenia.
Czwartek.
Spotkanie z psimi kumplami. Cud, miód i orzeszki – równoległy początek spaceru, emocje na wodzy, wszyscy zadowoleni. Ptaki śpiewają, słońce świeci, sielanka jak się patrzy. Na rozległej łące puszczacie psy luzem. Ach, jak przepięknie się bawią ci wasi towarzysze!
W pewnym momencie wyżeł znika w krzakach. Chwilę go nie ma, ale zaraz wraca niebywale czymś ucieszony. W miarę jak podbiega do ciebie coraz bliżej, zdajesz sobie sprawę, co go tak uszczęśliwiło. Woni perfum, w których utopił szelki, głowę i pół brzucha, nie da się nie wyczuć. Bezskutecznie próbujesz wycierać pieseczka garściami trawy i liści – w najbliższej okolicy, jak na złość, wody brak. W drodze powrotnej powstrzymujesz się, żeby nie zwymiotować przez okno samochodu.
Piątek.
Weekendu początek! Po pracy postanawiasz zabrać pieska na spacer w jakieś ładne miejsce – tylko ty, twój wyżeł i las dookoła. Maszerujecie dziarskim krokiem wąskimi ścieżkami. Pies wącha zawzięcie, a ty cieszysz się, że zafundowałeś mu taką fajną eksplorację.
Wtem w trawie miga coś jasnego. Jesteś zbyt zajęty zachwycaniem się okolicznościami przyrody, by zareagować na czas. Twoje siarczyste „FE!” rozbrzmiewa o ułamek sekundy za późno. Niezidentyfikowany obiekt znika w wyżlej paszczy, a ty wolisz nie dociekać, czy była to chusteczka, czy prezerwatywa.
Sobota.
Jak dobrze wstać skoro świt! Żar leje się z nieba od kilku dni, więc na zajęcia z tropienia wyruszasz z domu przed szóstą. Przyjemnie się podróżuje. Drogi są puste, bo normalni ludzie o tej porze w sobotę jeszcze śpią. Ale ty masz wyżła. Ty nie jesteś normalnym człowiekiem.
Docieracie do punktu zbiórki przy akompaniamencie emocjonalnych koncertów psa – spokojne dojeżdżanie na miejsce jest przecież bez sensu. Potem wyżeł wychodzi do pracy i z pełnym profesjonalizmem rozpracowuje pierwszy ślad. Przed drugim musi poczekać w aucie, więc jego repertuar znacząco się rozwija. W międzyczasie ty chowasz się w lesie dla innego zespołu. Bilans twojej wędrówki: tylko trzy zadrapania i sześć bąbli. Nikt nie wie, czy pogryzły cię komary, czy po drodze nie zauważyłeś pokrzyw.
Niedziela.
Powtórka zajęć z tropienia. Na szczęście się ochłodziło, więc i tobie, i wyżłowi łatwiej jest je przetrwać. Udało ci się niczym nie poparzyć i nie dać się pogryźć robalom. Pies pracował na dwieście procent, a w aucie jakoś wyjątkowo przycichł. Po zajęciach idziecie przejść się wzdłuż rzeki – dobra wspólna praca zasługuje na jeszcze lepszy wspólny relaks.
Wracacie do domu. Wyżeł zagląda ci w oczy i układa się obok ciebie na łóżku. Spokojnie oddycha, a ty się zastanawiasz, jak można się na niego za cokolwiek gniewać. Jesteś gotowy na kolejny szalony tydzień.