Od dłuższego czasu zbieram się do napisania dla Was tego wpisu. Jako właścicielka wrażliwego psa o wysokim poziomie energii bardzo długo zmagałam się z wyciszaniem Berylowych emocji. Dziś mogę z radością powiedzieć, że Rudy potrafi uspokoić się i odpocząć, a także panować nad swoimi zachowaniami. Jednak droga do takiego stanu była dość wyboista, trudna, a czasami bardzo łzawa.
W ostatnim czasie dostałam od moich Czytelników sporo wiadomości z pytaniem o to, jak poradzić sobie z buzującymi psimi emocjami. Dzisiaj serwuję Wam więc post o tym, jak my walczyliśmy o błogi stan wyżła (i pańci!), jakie aktywności nam w tym pomogły i co było dla nas najtrudniejsze. Liczę, że wpis pomoże niektórym z Was albo przynajmniej da nadzieję na to, że pewne rzeczy można wypracować. Zapraszam!
Spokojny pies? A co to znaczy?
Gdy Beryl trafił do mnie jako szczeniak, spokój i staranie się o niego nie były naszymi mocnymi stronami. Osobny wpis o moich błędach w socjalizacji oraz trudnościach w prowadzeniu Rudego jeszcze dla Was przygotuję – dziś tylko krótko opowiem o tym, jaki był wyżeł, gdy był młody.
Prawda jest taka, że niezwykle rzadko był spokojny. Oczywiście dużo spał, jak każdy szczenior, ale spacery to była raczej bezmyślna nawalanka. Nie potrafił mijać innych psów i do nich nie ciągnąć. Zdarzało mu się skakać na ludzi. Nie wiedział, jak spokojnie przywitać się z psami – raczej wpadał w nie z impetem. Był okropnie nachalny w zabawie. Dość sporo rzeczy w mieszkaniu bezlitośnie zniszczył. Miałam po prostu bardzo niezdrowo nakręconego psa.
Gdy zakiełkowała we mnie refleksja
Do refleksji zmusiło mnie niebezpośrednio bardzo przykre wydarzenie. Któregoś dnia na spacerze Beryla zaatakował chart. Najedliśmy się wtedy strachu, a wydarzenie tak mocno wpłynęło na Rudego, że trzeba było zasięgnąć porady behawiorystki. I to tam, po konsultacji i pierwszych uwagach Magdy, wreszcie pomyślałam, że na buzujące emocje mojego psa w dużej mierze pracuję ja sama.
Do dziś pamiętam pierwszy spacer, na który Magda zabrała swojego charta. W pewnym momencie miałyśmy usiąść na łące w sporej odległości od siebie, żeby sprawdzić, jak wyżeł zachowa się podczas próby spokojnego przebywania obok drugiego psa. Beryl przez dobry kwadrans odstawiał taki koncert, że z zewnątrz musiał wyglądać jak znerwicowany pies po przejściach. Szczekał, wył, szarpał, rzucał się na smyczy, skomlał. Przyznaję się bez bicia, że się wtedy rozpłakałam. Było mi okropnie ze świadomością, że mój pies cierpi, a ja nie potrafię mu pomóc.
Merytoryczne wsparcie
Małymi kroczkami, najpierw pod czujnym okiem Magdy, a potem już samodzielnie, zaczęliśmy podążać w kierunku lepszych dni. I w tym miejscu chciałabym podkreślić jedno: nie wahajcie się szukać profesjonalnego wsparcia. Można czytać w internecie, pisać do ludzi, którzy mają podobne problemy co wy, radzić się na forach… Jednak według mnie nic nie zastąpi konsultacji z wykształconym behawiorystą.
Gdy już postanowiłam, że chcę pokazać Berylowi, co to znaczy „spokojny pies” i jaki to miły stan, powoli wprowadzałam zmiany w naszym wspólnym życiu. Za chwilę opiszę kilka z nich, które niezwykle nam pomogły. To między innymi dzięki poniższym aktywnościom Beryl jest dzisiaj w stanie szybciej się wyciszyć i skorzystać ze strategii radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Odbywamy przyjemniejsze spacery, a w domu głównie odpoczywamy. Mam nadzieję, że dzisiejszy wpis pomoże Wam osiągnąć podobny stan.
Moc spacerów równoległych
Jednym z naszych głównych problemów były buzujące emocje Beryla w towarzystwie innych psów. Nie był w stanie mijać ich spokojnie podczas spacerów. Ciągnął i szczekał, gdy one biegały, a on nie mógł. Przekładało się to również na nieumiejętność spokojnego przywitania się – Beryl wpadał w nowych kolegów z impetem, co dla niejednego psa było bardzo trudne i niekomfortowe.
W tamtym okresie niełatwo było mi wyprowadzać Beryla: ja się męczyłam, a on bardzo frustrował. Cuda w walce z takim stanem rzeczy zdziałały spacery równoległe, których nauczyła nas behawiorystka. Wcześniej w ogóle nie znałam takiego pojęcia.
Czym jest spacer równoległy? Czymś, co z zewnątrz prawdopodobnie wydaje się nudne i bezsensowne. 🙂 Psy idą na linkach w sporej odległości od siebie i ćwiczą chodzenie obok siebie, przed sobą, za sobą, bliżej siebie, dalej od siebie… Tak naprawdę jednak takie spacerowanie ma ogromną wartość.
Pospacerujmy więc!
Przede wszystkim spacer równoległy pozwala psom oswoić się z tym, że obok nich idą inne psy, do których nie trzeba podchodzić. Po drugie daje im możliwość uspokojenia pierwszych szalejących emocji towarzyszących spotkaniu z kompanami, a także poznać zapachy i nastrój psich kolegów. Potem, gdy już psiaki zajmą się niuchaniem w trawie, obsikiwaniem drzewek i innymi super rzeczami, można je puścić i… obserwować, jak przez pierwsze kilkanaście sekund nasz spokojny pies nawet nie orientuje się, że już można biegać. 🙂
Oczywiście taki spokój nie przychodzi już na pierwszym spacerze równoległym. Osiągnięcie tego stanu wymaga zmiany nastawienia i konsekwentnego rozpoczynania wspólnych wycieczek w ten sposób. Nie jest to proste, a przynajmniej nie dla każdego. W naszym przypadku oznaczało to moje regularne rozkminki o treści: „czy dziś w końcu moje ręce zostaną wyrwane z barków?” oraz „czy tym razem Beryl łaskawie postanowi skrócić koncert z kwadransa do dziesięciu minut?”.
Zdradzę Wam jednak, że takie spacery NAPRAWDĘ procentują, a z czasem jest coraz łatwiej. Mało tego – z dużym prawdopodobieństwem stwierdzicie, że taki start wycieczki jest totalnie genialny i uznacie, że każdy spacer warto zaczynać w ten sposób. Ja do tej pory tak robię. Nawet podczas spotkań z psami, które już znamy, na początku kawałek idziemy na linkach obok siebie. Przywitanie się z kumplami po takim wstępie ma zupełnie inną jakość.
Piłeczka? Tylko do memłania
Szybko okazało się, że aby pomóc Berylowi się wyciszyć, muszę zmienić bardzo dużo elementów naszego wspólnego życia. Na pierwszy ogień poszły spacery i sposób poznawania nowych psów, a za nimi podążyło rzucanie piłeczek i innych zabawek. Przyznaję, że jestem winna tak zwanego „wybiegiwania za piłeczką”. Bardzo długo rzucanie zabawek przedkładałam nad jakościowe spacery, bo przecież „pieska trzeba zmęczyć”. Na szczęście za radą behawiorystki odpuściłam rzucanie aportu – najpierw zupełnie, a dziś robię to naprawdę sporadycznie. Nieustanne rzucanie zabawki nakręca psa i łatwo może przerodzić się w obsesję, a to ostatnie, czego potrzeba emocjonalnemu psiakowi.
Nie wyrzuciliśmy jednak wszystkich piłek. Okazało się bowiem, że Beryl bardzo się uspokaja, gdy może… memłać piłeczkę w zębach. I tym sposobem rzucanie zamieniło się w podawanie do pyska w trudnych sytuacjach. Rudy bardzo szybko podjął pomysł i chętnie korzysta z tej strategii. Kiedy na przykład mijamy psa i Beryl się nakręci, przekierowuję go na piłeczkę, którą wyżeł bierze w zęby i z którą spokojnie idzie dalej.
Magia nicnierobienia
Kolejnym objawieniem było to, że tak naprawdę nie nauczyłam nigdy Beryla, jak robi się… nic. To z tego właśnie wynikała jego frustracja podczas przebywania na łące obok drugiego psa. Wyżeł nie znał świata, w którym można po prostu siedzieć, rozglądać się dookoła i wyłapywać zapachy niesione przez wiatr. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że ćwiczenie nicnierobienia było dla nas najtrudniejsze w całym naszym dotychczasowym życiu. Na szczęście również w tym przypadku praktyka czyni mistrza i dzisiaj potrafimy się cieszyć takim stanem rzeczy:
Obecnie podczas codziennych spacerów, gdy pogoda sprzyja, siadamy i nic nie robimy. Na początku w takich momentach Beryl wciąż się kręcił, odchodził, przychodził, gryzł patyki, zjadał trawę… Potem stopniowo zaczął przysiadać przy mnie na chwilę. Dziś potrafi się już nawet położyć.
Mata węchowa, tropienie użytkowe i detekcja zapachu
Absolutną rewelacją i moim ulubionym sposobem na wyciszenie psa są aktywności węchowe. Wysiłek umysłowy, który pies musi w nich podjąć, zbawiennie wpływa na szalejące emocje. Dlatego gdy raz odkryłam pracę węchową, już się z nią nie rozstałam.
Pierwszym świetnym pomysłem na to, by pies „ruszył nosem”, jest mata węchowa. Można znaleźć ją i kupić w internecie, choćby tutaj, albo wykazać się kreatywnością i zrobić ją samodzielnie. Czasami wystarczy krótka sesja wyszukiwania smaczków pomiędzy splątanymi paskami, by pies odpłynął w spokojną strefę zen. Zaletą maty jest to, że korzystać z niej można w zasadzie wszędzie: podczas wyjazdu, na zewnątrz czy u gości. Może nam więc ona pomóc w trudnych dla psa sytuacjach.
Na deser chcę powiedzieć kilka słów o tych aktywnościach, które najlepiej wpłynęły na emocje Beryla oraz na naszą relację, kładąc tym samym solidne fundamenty pod spokojniejszą przyszłość. A mówię o tropieniu użytkowym i detekcji zapachu.
Obie aktywności opierają się na szukaniu za pomocą nosa. W tropieniu użytkowym pies poszukuje „zagubionego” pozoranta, zaś w detekcji konkretnego zapachu. Każda z tych dyscyplin pozwala przewodnikowi nauczyć się języka jego psa, a psiakowi przełączyć się w tryb pracy i nabrać pewności siebie. Mój wyżeł po niczym innym nie jest tak spokojny i w dobry sposób zmęczony, jak po zajęciach z tropienia czy detekcji. Po skończonych ćwiczeniach idzie prosto do legowiska lub klatki i już do końca dnia śpi i odpoczywa.
Spokojny pies: to możliwe!
Mam nadzieję, że dotrwaliście do końca tego przydługiego wpisu, bo w ramach podsumowania chcę powiedzieć Wam jedną ważną rzecz: psa naprawdę da się wyciszyć! 🙂 Jeśli macie podopiecznego, który zmaga się z buzującymi emocjami, wierzcie mi, da się mu pomóc. Wymaga to otwartości na mądrą pomoc, ogromnej cierpliwości, konsekwencji i odszukania Waszego wewnętrznego ogrodu zen. Tak, tak, Waszego – bo praca z emocjami psa równa się pracy z emocjami właściciela. Jeśli Wy będziecie podenerwowani i zaniepokojeni, jestem prawie pewna, że Wasz pies nie zachowa się spokojnie. Jeśli wyjdziecie na spacer z nastawieniem „znowu będzie ciężko”, to gwarantuję, że tak będzie. Spokojny właściciel to również spokojny pies – i odwrotnie. 🙂
Dla mnie wyluzowanie się, zaakceptowanie mojego psa i zmiana podejścia też były trudne. Podjęłam jednak wyzwanie i dziś mogę cieszyć się rewelacyjnymi spacerami z Berylem, który już w niczym nie przypomina tego sfrustrowanego, rozedrganego i nakręconego wyżła, którego pamiętam. Na początku łzy płynęły strumieniami, ale poradziliśmy sobie! I jestem z nas obojga bardzo, bardzo dumna.
Jeśli macie jakiekolwiek pytania czy refleksje odnośnie treści wpisu, to koniecznie zostawcie je w komentarzu. Psie emocje to ogromnie rozbudowany temat, który trudno zamknąć w jednej notatce. Chętnie poczytam Wasze historie o tym, jak radzicie sobie z wyciszaniem Waszych psów i czy w ogóle było ono dla Was trudne. Ciekawa też jestem, co sądzicie o tym, że emocje psa i właściciela mocno od siebie zależą. Bardzo liczę na Wasze opinie. 🙂
Życzę Wam dużo spokoju w Waszych psio-ludzkich relacjach!