Zaszczyt zwany zaufaniem

przez Beryl i spółka
Zaszczyt zwany zaufaniem

Choroba Beryla na szczęście posłusznie się wycofuje. Podajemy ostatnie dawki leków, a niedługo będziemy dalej cieszyć się niczym nieograniczonymi spacerami. Moment spadku odporności Rudego i moje ostatnie rozważania o tym, jak to jest podawać mu leki i chodzić z nim do weterynarza, zachęciły mnie do pochylenia się nad bardzo, bardzo ważnym tematem: nad zaufaniem w relacji z psem. A konkretniej nad tym, jak to zaufanie wygląda w mojej relacji z Berylem.

Ciężka praca

Beryla z pewnością nie można nazwać psem bezproblemowym – zresztą nie wierzę, by takie w ogóle istniały, bo ani w ludzkim, ani w psim świecie nie ma ideałów. Do postów o konkretnych wyzwaniach, jakie z wyżłem pokonaliśmy, zbieram się powoli i układam je sobie w głowie, by w najbliższej przyszłości przedstawić Wam nieco więcej szczegółów. Dziś tylko ogólnie: Beryl to momentami twardy orzech do zgryzienia. Oczywiście muszę uderzyć się w pierś i przyznać, że jego niezdrowe nakręcanie się, nadmierna ekscytacja, brak kontroli nad emocjami i małe obsesje to w dużym stopniu efekt moich błędów, a nie tylko jego charakteru. W każdym razie przerabialiśmy naprawdę mnóstwo trudności: opanowanie instynktów myśliwskich, naukę wyciszania się, wychodzenie z ogromnego strachu przed psami po nieprzyjemnym spotkaniu z pewnym chartem, rozpracowywanie warczenia przy misce czy naukę wysyłania i czytania psich sygnałów. Każda z nich rzucała nam pod nogi większe lub mniejsze kłody. Niezliczoną ilość razy wracałam ze spacerów sfrustrowana i ze łzami w oczach. Miewałam chwile, kiedy myślałam sobie, że ta rasa, a może pies w ogóle, to był błąd – że się odpowiednio nie przygotowałam i nie dam sobie rady. A jednak, trzy i pół roku później, wciąż idziemy z Rudym przez świat noga w łapę. I, mili państwo, ten pies mnie po prostu ZACHWYCA.

Piona, ludzka osobo!

Małe wielkie sukcesy

Oswojenie wymienionych wyżej bestii kosztowało nas naprawdę dużo ciężkiej pracy, cierpliwości, czasu, potu, krwi, łez i tak dalej, i tak dalej… 🙂 Dziś jednak mogę cieszyć się chwilami, w których widzę, że hej, ta wspaniała Rudość na czterech łapach, która radośnie truchta kilka kroków przede mną, naprawdę mi ufa! Łapię więc takie chwile z prawdziwą zachłannością i wszystkie skrzętnie zapisuję w albumie zatytułowanym Sukcesy. Gdy Beryl podczas spaceru odwołuje się od innego psa w trakcie zabawy i wybiera powrót do mnie, pękam z dumy. Kiedy Rudy hasa po łące z kumplem, w słusznej odległości ode mnie, a potem, gdy wspomniany kumpel leci pod las do psa, Beryl na gwizdek wraca do mnie pędem i z wywieszonym jęzorem, fruwam gdzieś w okolicy chmur. Gdy mój wyżeł, moja bomba energetyczna, w weterynaryjnej poczekalni pełnej psów kładzie się na ziemię, nawet na chwilę, serduszko prawie mi pęka ze wzruszenia.

Nigdy nie zapomnę naszych pierwszych razów. Pierwszego świadomego hej, ominę tego psa, przecież nie muszę się z nim witać ze strony Beryla. Pierwszego zostań zamiast szalonej pogoni za ptakiem. Pierwszego o, pani idzie tam, to ja też tam chcę! A pierwsze spojrzenie czy mogę? Moi drodzy, cóż to było za święto! Pamiętam jak dziś: idziemy sobie osiedlową ścieżką, a z naprzeciwka, chodnikiem po drugiej stronie ulicy, kroczy dziarsko jakiś młodzieniec. Beryl, pies kochający wszystkich ludzi, oczywiście zauważa go z daleka i uruchamia napęd ogonowy. Wybiega kilka kroków przede mnie, kierując się w stronę wspomnianego chłopaczka, a potem… odwraca się, zagląda mi w oczy i wraca do nogi. Idziemy sobie równaj, mijamy młodzieńca, Beryl merda już bezpośrednio do mnie, a na moje okej kieruje się na trawnik, żeby wywąchiwać na nim cały świat. Mało się wtedy nie rozpłakałam na środku chodnika – mój pies wybrał mnie!

A po wszystkich fantastycznych i mniej fantastycznych przygodach trzeba się wyspać, koniecznie w pozycji „do góry kołami”.

Oczywiście nie zawsze się udaje. Wciąż miewam momenty, w których wątpię w siebie i w słuszność swoich decyzji. Ciągle jeszcze zdarzają się spacery, które najchętniej wykasowałabym z twardego dysku jeszcze przed ich zakończeniem. Wciąż mamy z Berylem nad czym pracować, zarówno w kwestii emocji, jak i posłuszeństwa, ale dobrych momentów jest coraz więcej. Coraz częściej wychodzimy na spokojne spacery, z których wracam zadowolona i dumna. Pracujemy świadomie nad naszymi niedociągnięciami, a pomaga nam w tym nasza więź. Ogromnie się cieszę, że Beryl sam z siebie przychodzi do mnie po głaski i że szuka u mnie wsparcia, gdy sytuacja robi się napięta. Jestem szczęśliwa, że mimo moich błędów (Beryl jest moim pierwszym psem) jesteśmy w stanie iść do przodu i wciąż budować wzajemne zaufanie. Czuję, że rosną mi skrzydła, gdy koleżanka mówi: jesteście super, bo widać po was, jak bardzo się nawzajem kochacie, a na to tak miło się patrzy. I dlatego, pomimo wszystkich trudności, WARTO. 🙂

Słodkich snów…

Wy też na pewno macie historie swoich trudności i sukcesów – może podzielicie się nimi w komentarzach? 🙂

Łapa!

Beryl i spółka

Zajrzyj również tutaj

Ta witryna wykorzystuje pliki cookies. Czy zgadzasz się na to? Jasne! Dowiedz się więcej...